Zdjęcie ilustracyjne
Zdjęcie ilustracyjne

Spotkał Boga i nawrócił się zupełnie przypadkowo. Szedł – jak mówi – ulicą Paryża ze swym przyjacielem. Towarzysz przeprosił go w pewnym momencie i udał się do kaplicy wieczystej adoracji. Zniecierpliwiony czekaniem Frossard wszedł do kościoła po raz pierwszy w życiu. Był niewierzącym. Nic nigdy nie słyszał o Bogu, o Chrystusie i o Kościele w domu rodzinnym. W kościele ujrzał monstrancję z Najświętszym Sakramentem. Nie wiedział co oznacza ten przedmiot i biały opłatek w środku. Ale intuicyjnie, dzięki łasce Bożej, uwierzył wówczas w istnienie Boga. Gdy wyszedł, przyjaciel jego zauważył dziwną zmianę w jego wyrazie twarzy. Zapytał go o powód. Andrzej stwierdził krótko: „Bóg naprawdę istnieje”

Jego przejście na katolicyzm wywołało szok w całej rodzinie. Posądzony został o zaburzenia psychiczne. Skutek był jednak taki, że jego matka i brat po pewnym czasie również zostali katolikami. Po wielu latach – wyznaje on: „Dla mnie istnieje teraz tylko jedna rzeczywistość: Bóg. Bóg istnieje – reszta jest hipotezą. Wątpię o wszystkim – za wyjątkiem Boga”. I dziwna rzecz – trzeba dodać – bowiem przyjaciel ów, który był pierwszym świadkiem i okazją do znalezienia Boga – stracił wiarę.

Już w najbliższą niedzielę w Liturgii Słowa przypomnimy sobie nauczanie Jezusa Chrystusa, który zarzuca ludziom Jego czasów niewiarę: „Zaprawdę powiadam wam: Celnicy i nierządnice wchodzą przed wami do królestwa niebieskiego”. I może się człowiek dziwić, że osoby, które w jego mniemaniu są bardzo daleko od Pana Boga mogą osiągnąć cel ziemskiego pielgrzymowania, który przyświeca każdemu człowiekowi wierzącemu. Trzeba nam jednak uświadomić sobie prawdę, że nawrócenie, które prowadzi do zbawienia, jest tylko i wyłącznie chwilą. Nam jest potrzebne uświęcanie naszego życia każdego dnia. My nie możemy jak ów syn z Ewangelii mówić Panu – „pójdę do twojej winnicy”, a potem z wygody czy też z lenistwa zaniedbywać swoje uświęcenie. Jak ważne jest w życiu nasze działanie. Jak ważny jest każdy nasz czyn. Opowiadała mi pewna matka, że jakoś opanowało ją ludzkie zmęczenie. Nie miała nawet mocy w sobie, aby przygotować małej córce kolację. Otworzyła lodówkę i po najmniejszej linii oporu położyła na talerzyk coś, aby spełnić matczyny obowiązek. Kiedy córeczka skończyła jeść kolację powiedziała do mamy: „Mamusiu dziękuję Ci za przepyszną kolację! Kocham Cię”. Relacjonująca mi to zdarzenie mama zapłakała.

I tak sobie myślę, że są i w naszym chrześcijańskim życiu momenty, kiedy chcemy powiedzieć do Ojca: „Nie chce mi się iść pracować do Twojej winnicy”, ale po chwili refleksji, w poczuciu obowiązku i miłości, wstaje człowiek i idzie.

Nawrócenie jest tylko i wyłącznie chwilą naszego życia. Uświęcenie naszego życia to zadanie na każdy dzień. I trzeba nam uważać, aby nam nikt naszej wiary nie zabrał, gdyż „jest to skarb, który nosimy w naczyniu glinianym”. Przyjaciel Frossarda utracił wiarę, oby każdy z nas nigdy nie miał wątpliwości do tego, że On jest, a ta pewność niech nas motywuje do dobrego, chrześcijańskiego działania, którego celem jest dotarcie do Królestwa Niebieskiego. Oni istnieje – NIE MAM WĄTPLIWOŚCI!!!

ks. Marek Noras


Żywoty Świętych: Nie zdążyłem się odwdzięczyć…

Trudno mi powiedzieć, że ja wierzę w Anioły. Wiara ma w sobie pierwiastek niepewności. Ja tej niepewności nie ma. Ja wiem, że Aniołowie istnieją i działają wśród ludzi. W moim kapłańskim pokoju, od kilkudziesięciu lat jestem duchownym, na ścianie wiszą dwa obrazy Aniołów z zamkniętymi oczami. Gdy otrzymałem je w prezencie zapytałem o to ofiarodawcę. Usłyszałem dziwną odpowiedź: „Jak to, ksiądz znawca świata Anielskiego nie wie, że Aniołowie patrzą na nas z miłością, a więc patrzą na nas sercem?” Uśmiech zagościł na mojej twarzy.

Postanowiłem opowiedzieć o moim spotkaniu z Tym, który „…patrzy na nas sercem”. Miłości do Anioła Stróża nauczyła mnie Mama. To z Jej ust popłynęły słowa modlitwy „Aniele Boży stróżu mój”. To Ona nauczyła traktować Go jak prawdziwego przyjaciela. Opłaciło się? Wiele razy człowiek nawet nie jest świadomy, że Anioł Stróż zadziałał, ale są sytuacje takie jak ta z 1996 roku. Sytuacja, którą będę pamiętał, aż do śmierci.

Był wtorek przed Środą Popielcową. Siedziałem sobie w pokoju nauczycielskim, czekając na dzwonek kończący przerwę. W pewnym momencie do pokoju wszedł kolega uczący wychowania fizycznego. Koniec karnawału – oznajmił – trzeba by coś wymyślić. Padła propozycja kina. Na chętnych nie trzeba było długo czekać. Po kilku minutach było wszystko ustalone: skład wyprawy, film i godzina wyjazdu. Wpakowaliśmy się do mojego samochodu i pojechaliśmy do Katowic. Po filmie wyruszyliśmy w drogę powrotną.

Było około godziny 22.00. Gdy zbliżaliśmy się do Placu Miarki samochód odmówił posłuszeństwa. Najpierw było dość wesoło. Ekipa pchająca zepsute auto, ale gdy się okazało, że samochód nie zapali, zrobił się problem. Wysiadłem z samochodu. Postanowiliśmy, że nauczyciele wezmą TAXI, a ja? Nie posiadałem telefonu komórkowego, a była potrzeba, aby poinformować kogoś ze znajomych i poprosić o holowanie.

W pewnym momencie pojawił się On. Mężczyzna z telefonem. Niósł go w ręku tak, abym mógł ten telefon zauważyć. W swoim stylu zawołałem żartobliwie: „O telefon idzie”. Od razu usłyszałem odpowiedź: „A potrzebuje pan zadzwonić?” „Proszę Pana samochód mi się zepsuł i muszę wezwać pomoc.” W tym samym czasie ekipa nauczycieli złapała TAXI i po zapytaniu, czy sobie poradzę, odjechała.

Zadzwoniłem na probostwo. Ksiądz Proboszcz, którego poinformowałem o zaistniałej sytuacji stwierdził, że On sam się ubierze i przyjedzie, aby mój samochód holować na probostwo.

A więc pomoc w drodze. Określiłem miejsce, gdzie stoję i zostało czekać. Oddałem telefon właścicielowi. Podziękowałem mu bardzo serdecznie. Zrobiłem pięć, może sześć kroków w stronę mojego samochodu. Schyliłem się do środka, aby spod radia wyciągnąć portfel. Chciałem zaproponować pieniądze za możliwość skorzystania z telefonu. Jakież było moje zdumienie, gdy się odwróciłem i nikogo nie było. Podbiegłem do ulicy Kościuszki – popatrzyłem w górę, w dół – żywej duszy. Spojrzałem w kierunku Placu Andrzeja, ale tam również nikogo nie było.

Stanąłem na chodniku i czekając na księdza Proboszcza zacząłem się zastanawiać nad całą sytuacją. O 22.00 idzie przez Plac Miarki człowiek, który nie ma ani torby, ani neseserka, ani plecaczka. Idzie i niesie telefon. On tym telefonem nie szpanował. On Go po prostu niósł. I to tak, abym zauważył. Nawet nie zdążyłem się odwdzięczyć…

Gdy mnie Ktoś pyta, to odpowiadam: „To był mój Anioł Stróż”. Przyszedł mi z pomocą właśnie wtedy, gdy Go bardzo potrzebowałem. Wyżej przytoczone opowiadanie skłoniło mnie do tego, aby ten Anielski świat lepiej poznać. Życzę Wam drodzy czytelnicy tej ogromnej i radosnej świadomości, że w drodze do nieba Pan Bóg nie zostawia nas samymi.

ks. Marek Noras


Modlitwa

Aniele Boży, stróżu mój,
Ty zawsze przy mnie stój.
Rano, wieczór, we dnie, w nocy
Bądź mi zawsze ku pomocy,
Strzeż duszy, ciała mego,
zaprowadź mnie do żywota wiecznego.
Amen.


Humor z duchownymi

Stary ogrodnik, który pracował u rodziny Peccich (tak bowiem nazywał się papież Leon XIII – Gioacchino Pecci), znał Leona XIII od pieluszek. Kiedy po raz pierwszy został przyjęty na audiencji przez papieża, wyrwało mu się ni stąd, ni zowąd: „Cieszę się, mój mały Gioacchino, że dali ci tak wysokie stanowisko. Musisz się teraz starać i nie popełnić gaf, bo mogą cię zwolnić”. Należy dodać, że „mały Gioacchino” w chwili wyboru na Stolicę Piotrową miał 68 lat.


Biblijna myśl tygodnia

„Równocześnie posłał mnie Bóg, aby uzdrowić ciebie i twoją synową Sarę. Ja jestem Rafał, jeden z siedmiu aniołów, którzy stoją w pogotowiu i wchodzą przed majestat Pański”.

Księga Tobiasza 12, 14-15

Komentarze

Dodaj komentarz