Ciemiernika nie posadziłaby w ogrodzie żadna szanująca się gospodyni / ARC
Ciemiernika nie posadziłaby w ogrodzie żadna szanująca się gospodyni / ARC

 

Podobno każda czarownica musiała posiłkować się roślinami, które służyły jej do produkcji magicznych maści, kropli i innych mikstur. Co to jednak było, do końca nie wiadomo, bo przekazy są niejasne i niekiedy sprzeczne.

 

Niegdyś powszechnie wierzono, że po to, aby móc szkodzić ludziom, czarownicom nie wystarczały same konszachty z siłą nieczystą, ale potrzebowały też przeróżnych pomocy w postaci trujących i magicznych roślin. Podobno każda hodowała w swojej komorze tajemnicze ziele zwane przestępem lub przystępem. Jak ono wyglądało, tego nie wiadomo, bo zdania były podzielone. Jedni twierdzili, że jest to roślina o długich, białych, ciernistych pędach, inni, że jej pędy są czarne, gładkie i wiją się jak węże. W jednej kwestii wszyscy opowiadający byli jednak zgodni – roślina ta musiała rosnąć bez światła, w zupełnej ciemności i był to twór prawie rozumny jak człowiek, aby czarownica mogła prowadzić z nim rozmaite dyskusje na temat magii.

Takie informacje rozsiewał pewien parobek, który rzekomo podsłuchał kiedyś taką rozmowę swojej gospodyni wybierającej się na sabat na samą Łysą Górę! Kobieta ta rozebrała się do naga, natarła ciało czarodziejską maścią, przeskoczyła przez donicę z przestępem, a potem po prostu wsiadła na miotłę i wyleciała oknem w przestworza. Ciekawski parobek postanowił zrobić to samo, ale maści pozostało niewiele, a na dodatek zapomniał o przeskoczeniu przestępu, więc choć znał czarodziejskie zaklęcie nakazujące miotle latać, bo je podsłuchał, na sabat nie doleciał, tylko spadł gdzieś po drodze i dotkliwie się potłukł.

Kiedy po dwóch dniach dowlókł się do domu, od razu skierował się do komory gospodyni, ale tam nie było już ani śladu po przestępie, o czarodziejskiej maści nie wspominając. Gospodarz wyrzucił parobka – wałkonia, w dodatku nazwał go pijanicą! Rozzłoszczony młodzian rozpowiadał potem po wsi o czarodziejskich mocach swojej byłej gospodyni, ale nie wiadomo, czy zrobił to, kierując się chęcią zemsty, czy też w jego opowieści było ziarnko prawdy. Dzięki temu m.in. wiadomo, że do produkcji przeróżnych czarodziejskich maści i kropli kobiety, będące czarownicami, miały używać takich roślin jak lulek czarny (Hyoscyamus niger) i pokrzyk wilcza jagoda (Atropa belladonna). Obie rośliny to pospolite chwasty, mają one jednak właściwości narkotyczne i są bardzo trujące, zażyte w nieodpowiedniej ilości mogą spowodować śmierć. Być może dlatego, że otaczała je pewna aura tajemniczości, uznano je za czarodziejskie?

Poza tym za takie uważano też wszystkie rośliny kwitnące zimą. Uznawano, że jest to wbrew naturze i dzieje się tak dzięki ingerencji złego. Jedną z takich roślin jest sadzony w parkach, a kwitnący w styczniu i lutym oczar. Drzewo (lub krzew) pochodzi z Ameryki Północnej, ale od dawna było sadzone w europejskich parkach. Na jego czarodziejskie własności miała rzekomo wskazywać sama jego nazwa. Drugą taką rośliną jest coraz popularniejszy w naszych ogrodach ciemiernik, który kiedyś nazywano czarcim zielem i żadna szanująca się gospodyni nie posadziłaby go w swoim obejściu.

PS Według ludowych opowieści czarownice latały nie tylko na miotle. Do tego samego celu używały także ożogu (pogrzebacza), a bardziej wtajemniczone latały nawet na pomietle, o którym pisałam w roku 2013.

Elżbieta Grymel

Komentarze

Dodaj komentarz