Gospodarze wyrzucili rzekomego nieboszczyka przez okno. Na szczęście upadek zamortyzowała sterta gnoju / Elżbieta Grymel
Gospodarze wyrzucili rzekomego nieboszczyka przez okno. Na szczęście upadek zamortyzowała sterta gnoju / Elżbieta Grymel

 

Tym razem na poddaszu grasowały nie koty, tylko coś innego. W końcu gospodarze postanowili wrócić w rodzinne strony. Już nigdy jednak nie zamieszkali w domu ze strychem, więc jakiś uraz im pozostał.

 

Jak już pisałam w poprzednim odcinku tego cyklu, są miejsca, o których powszechnie wiadomo, że coś w nich straszy. Nieraz dochodzi do wydarzeń, których rzeczywiście nie da się racjonalnie wytłumaczyć, ale niekiedy okazuje się, że nic z tych rzeczy. Dziś ciąg dalszy historii, którą zaczęłam tydzień temu, a zakończyłam na tym, że kiedy wydawało się, że problem rozwiązano, duchy wróciły znowu. Akurat był schyłek lata, ale wieczór był cichy i ciepły. Sąsiedzi ze starego domu na Dolnym Śląsku dość długo gawędzili, siedząc na starej, ogrodowej ławce, która pamiętała zapewne czasy dziadków poprzednich właścicieli. Pogawędka trwałaby niechybnie do późnej nocy, ale jeszcze zanim się trochę ochłodziło, pojawiły się chmary dokuczliwych komarów i obie rodziny uznały, że czas najwyższy udać się na nocny spoczynek. Jednak mama Geni nie od razu położyła się spać, bo robiła jeszcze ostatnie porządki w kuchni, jako że nazajutrz była niedziela. Słyszała wyraźnie, jak około godziny 22.30 coś zaczęło łazić po strychu, ale specjalnie się tym nie przejęła, sądząc, że pewnie ktoś otwarł okno, żeby przewietrzyć poddasze i znów dostały się tam jakieś koty z sąsiedztwa, które poprzednio napędziły wszystkim tyle strachu.

Minęło jednak pół godziny, a nadal coś buszowało po strychu, więc kobieta narzuciła na siebie szlafrok i zdesperowana podreptała na górę, żeby zwierzaka przegonić. Delikatnie podniosła klapę na poddasze i... zamarła z przerażenia! Po strychu przemieszczała się bowiem jakaś wielgachna czarna postać, a kiedy stanęła w pobliżu okna, wokół jej głowy zalśniła świetlista aureola. Tego było już za wiele! Kobieta chciała krzyknąć, ale z jej gardła wydobył się tylko zduszony jęk. Potem coś potężnie łupnęło w podłogę poddasza i zjawa znikła!

Przeraźliwy łomot obudził ojca Geni, który natychmiast pospieszył żonie z pomocą. Po krótkiej naradzie oboje bardzo ostrożnie podeszli do miejsca, gdzie kobieta widziała zjawę po raz ostatni. I cóż się okazało? Za starą niemiecką sofą leżał prawie dwumetrowy facet i nie dawał oznak życia, pomimo że ojciec Geni parę razy wytrzaskał go po policzkach. W świetle księżyca jego twarz wydawała się trupio blada, więc gospodarze doszli do wniosku, że delikwent nie żyje!

– Trzeba iść na milicję! – powiedziała drżącym głosem kobieta, ale przewidujący mąż powstrzymał ją ruchem ręki.

– Przecież nas oskarżą, że to my go zabiliśmy, bo trup znajduje się w naszym domu, nie ma innej rady, musimy pozbyć się ciała! We dwoje po schodach nie damy rady go znieść, bo to chłop na schwał i będzie zbyt ciężki, najlepiej wyrzućmy go przez okno... – zdecydował trzeźwo małżonek.

Jak mąż wykombinował, tak postanowili zrobić, chociaż bardzo się przy tym zmęczyli. Już mieli przerzucić nieboszczyka tylko przez parapet, kiedy ten nagle ożył i zaczął się im wyrywać.

– Ty pieroński dziadu, nie mogłeś to prędzej zmartwychwstać! – warknął wściekle ojciec Geni i wymierzył tęgiego kopniaka w wypięte pośladki niedoszłego złodzieja, przewieszonego przez parapet. Amator cudzego mienia, bo nikt inny nie mógł to być, zniknął za oknem. Spadł z wysokości pierwszego piętra, ale zapewne nic mu się złego nie stało, ponieważ szybko zerwał się na nogi, otrzepał się i kulejąc, pognał do furtki. Pierwszy raz mama Geni dziękowała Panu Bogu za opieszałość męża, bo pod oknem leżała sterta gnoju, która najwyraźniej zamortyzowała upadek. Gdyby mąż jej posłuchał, i prędzej uprzątnął obornik, niedoszły złodziej być może by już nie żył!

A czemu był nieprzytomny? Prawdopodobnie w ciemnościach potknął się o jakiś rupieć i runął na podłogę, gdzie leżał oszołomiony, gdy znaleźli go gospodarze. Po którymś z kolei najeździe szabrowników na ich dom rodzice Geni zdecydowali się powrócić do Żor. Długo szukali mieszkania, bo nie chcieli zamieszkać w domu, który posiadałby strych, więc widać jakiś uraz w psychice im jednak pozostał! W końcu sami wybudowali parterowy domek bez strychu, piwnic i przybudówek.

1

Komentarze

  • Taki jedyn chop ze Żorów Koniec bojki 23 sierpnia 2016 13:15Roztomiło babeczko, jo tym waszym bojkom łogromnie przaja, a rod ich czytom, ale łostatnimi czasy żeście mi ta przijymność zepsuli. Prosza niy wyzdradzejcie zakończynio! Pozdrowiom Wos serdecznie

Dodaj komentarz