Zwierciadło Jana Twardowskiego

 

Czy weneckie lustra, o których ostatnio pisałam, coś łączy ze zwierciadłem najsłynniejszego polskiego czarownika? Oto jest pytanie!

 

W czasach, kiedy chodziła do liceum, w okresie letnich wakacji wiele podróżowałam po Polsce z moją matką chrzestną. W czasie jednej z takich wycieczek dotarłyśmy do Węgrowa w województwie mazowieckim, a postanowiłam o niej opowiedzieć dlatego, że ta historia często do mnie wraca. Wróciła też przy okazji weneckich luster, o których ostatnio pisałam. Dziwna to historia. W węgrowskim kościele na balustradzie chóru wisi lustro, które nazywane jest zwierciadłem Twardowskiego. W jaki sposób trafiło ono do węgrowskiego kościoła? Kroniki niestety milczą na ten temat. Jest to metalowe zwierciadło o wymiarach: 56 cm wysokości i 46,5 cm szerokości. Grubość jego płyty wynosi około 8 mm, a całość waży prawie 18 kg. Prawdopodobnie zostało wykonane w XVI stuleciu, a w 1706 roku miejscowi zakonnicy oprawili je w czarną drewnianą ramę.

Na owej ramie widnieje łaciński napis: "Luserat hoc speculo magicas Twardovius artes, lusus ad iste Dei verus in obseqium est" (w dosłownym tłumaczeniu oznacza to: "Bawił się tym zwierciadłem Twardowski, wykonując magiczne sztuki, teraz narzędzie zabawy zostało przeznaczone na służbę Bogu"). Na dość ciemnej tafli lustra widać wyraźną rysę. Powstała ona rzekomo od uderzenia kluczami kościelnymi, którymi miał rzucić w zwierciadło jeden z uczniów, gdyż podobno zobaczył tam ogromnie brzydką, wykrzywioną twarz. Zastanawiające jest, jak ów młodzian wszedł w posiadanie owych kluczy. Na to pytanie nie ma jednak odpowiedzi. W ogóle do dziś niewiele wiadomo na temat zwierciadła Twardowskiego, bo właściwie nigdy nie zostało dogłębnie zbadane przez naukowców.

Już w XIX wieku jednak podróżnik Benedykt Dybowski zauważył pewne jego podobieństwo do magicznych luster japońskich, które zapewne działały na podobnych zasadach wykorzystujących podstawowe prawa optyki. Podobno wiele osób ubiegało się o to, żeby przejrzeć się w węgrowskim lustrze pokazującym rzekomo przyszłość, ale potem często żałowały podjętej pochopnie decyzji. Dlaczego? Ano dlatego, że lustro było szczere aż do bólu i nigdy niczego nie upiększało! Pozwolę sobie przytoczyć tu małą uwagę znanego mi osobiście, ale nieżyjącego już astrologa, który stwierdził kiedyś, że nie zdajemy sobie sprawy z tego, że to częściej złe niż dobre duchy odkrywają przed nami przyszłość i robią to tylko w sobie wiadomym celu, dlatego należy bacznie wystrzegać się takich przepowiedni!

Wracając jednak do lustra, należy pamiętać, że skoro niegdyś służyło ono do praktyk okultystycznych, bardzo dziwne i zastanawiające jest to, że umieszczono je w kościele. Być może sam właściciel lustra dostrzegł w porę jego złą moc i ulokował je tam, gdzie nie mogło już więcej szkodzić ludziom? Jak wieść niesie, to właśnie tego lustra użył mistrz Twardowski, żeby pokazać królowi Zygmuntowi Augustowi (1520-1572) jego przedwcześnie zmarłą żonę Barbarę Radziwiłłównę (1523-1551, w różnych źródłach istnieją rozbieżności co do daty urodzenia). Miało to miejsce w 1569 roku, aczkolwiek istnieje kompletnie inna wersja tego wydarzenia.

Wedle niej król zobaczył w zwierciadle wcale nie ducha Barbary Radziwiłłówny, lecz żywą mieszczkę warszawską Barbarę Giżankę (1550-1589), łudząco podobną do zmarłej królowej. Dostanie się na dwór ostatniego z Jagiellonów, który nawiasem mówiąc, zmarł bezpotomnie, ułatwił jej Mikołaj Mniszech, pokojowiec monarchy. Jego familia dążyła do uzyskania jak największego wpływu na władcę, a czarodziej Twardowski był tylko narzędziem w ich ręku. W taki to sposób piękna Barbara Giżanka została potem ostatnią miłością schorowanego króla.

Komentarze

Dodaj komentarz