Zło po imieniu
Przeglądając stare roczniki „Nowin”, stwierdziłam, że jeszcze 30 lat temu kroniki policyjne wyglądały inaczej niż dzisiaj. Otóż niemal każdy złodziej, oszust, nietrzeźwy kierowca itd. wymieniani byli z imienia i nazwiska. Ówcześni stróże prawa bez ceregieli podawali dane tych, którzy popełniali przestępstwo.
O tym, że Emil Górka z Radlina okradł kolegę w kopalnianej łaźni, Wiesław Jerzyna z Rybnika jechał po raz szósty bez biletu, a Józef Szelka z Pszowa przyłożył po pijaku swojej żonie, czytał cały region. Delikwenci pewnie palili się ze wstydu, jeśli zachowali resztki moralności. Zło piętnowano i nazywano po imieniu, choć trudno powiedzieć, na ile ta metoda była skuteczna w zwalczaniu przestępczości. Dzisiaj ujawnienie nazwiska przestępcy ma miejsce bardzo rzadko i decyduje o tym wymiar sprawiedliwości. Na ogół Józef Sz. czy Emil G. mogą spać spokojnie, bo i tak większość czytelników nie dowie się, o kogo chodzi. Nazwiska są prawnie chronione i nie wychodzą poza policyjne akta. Tym większym absurdem jest to, co dzieje się na portalach społecznościowych, które dają wręcz nieograniczony dostęp do informacji o danym człowieku. Jak się okazuje, ludzie nie chcą być anonimowi.
Na Naszej-Klasie czy Facebooku można znaleźć profile policjantów, prokuratorów, nauczycieli, prezesów spółek, fundacji czy dyrektorów. To w taki sposób kiedyś wyszło na jaw kłamstwo dyrektora, który chciał ukryć, iż konkurs na ważne stanowisko w firmie wygrała jego koleżanka. Twierdził, że pierwszy raz widzi ją na oczy. Internauci zdążyli jednak wcześniej skopiować stronę z portalu społecznościowego, gdzie ów pan miał tę panią wśród swoich znajomych. W internecie nic się nie ukryje. A jak to się ma do ochrony danych osobowych? Ano tak, że kiedy ktoś złamie prawo, w gazecie założy się mu pasek na oczy i utnie nazwisko na pierwszej literze. Sprawiedliwości staje się zadość.

Komentarze

Dodaj komentarz