Z drugiej strony fotoradaru
Po co wymyślono fotoradary? Żeby zmusić kierowców do wolniejszej jazdy, jako że nadmierna prędkość jest jedną z głównych przyczyn wypadków. Co gorsza, na naszych drogach ginie przeciętnie 5,5 tys. osób rocznie, a te zatrważające statystyki lokują Polskę w niechlubnej europejskiej czołówce. Pytanie, czy fotoradary przyczynią się do poprawy sytuacji, bo mam co do tego wątpliwości.
I wcale nie chodzi o zarzuty zmotoryzowanych na temat braku informacji o pomiarze prędkości czy urządzania zasadzek na kierowców, tylko o co innego. Rzecz np. w tym, że na zdjęciu z fotoradaru często nie widać twarzy szofera, więc gdy właściciel auta dostanie pocztą fotkę z nakazem zapłacenia mandatu, nieraz zaczyna tłumaczyć, że prowadził znajomy bądź wujek z Ameryki, który już wyjechał. Niektórzy, jak mówiła nam ostatnio straż miejska z Rybnika i Wodzisławia, najmują nawet prawników, żeby uniknąć kary, choć mają zapłacić 100 zł. Tymczasem wiadomo, że adwokat kosztuje więcej, ale w tym szaleństwie jest metoda. Z reguły idzie przecież już nie o pieniądze, tylko o punkty karne, które mogą być dopełnieniem przysłowiowego oczka, a wtedy trzeba żegnać się z prawem jazdy. Jednakże niekoniecznie.
Sama słyszałam o takich, którzy w obliczu podobnej perspektywy przekonywali kogoś z przyjaciół lub krewnych do wzięcia winy na siebie i wychodzili obronną ręką, płacąc jedynie mandat. I dalej jeżdżą, łamiąc przepisy. W takiej sytuacji to fotoradar rzeczywiście staje się maszynką do zarabiania pieniędzy, jak twierdzą niektórzy, a nie narzędziem do walki z piratami drogowymi. Myślę więc, że w newralgicznych miejscach, gdzie ograniczenie prędkości jest uzasadnione (z tym różnie bywa) powinny stać patrole, zwłaszcza że mundurowi często i tak siedzą w radiowozie, przyczajonym obok fotoradaru. Byłoby mniej kontrowersji, a może więcej pożytku.

Komentarze

Dodaj komentarz