W związku z zamieszaniem wokół nazw zjazdów z A1 przypomniał mi się horror, jaki przeżyłam latem na Dolnym Śląsku. Do niejednego celu trafiło się tam bowiem jedynie wtedy, gdy ruszyło się w kierunku odwrotnym do tego, który wskazują znaki! Z kolei na autostradzie A4 co kilkaset metrów stały tablice z informacją, ile jest do Korczowej (przejście graniczne z Ukrainą), ale brakowało kierunkowskazów, gdzie skręcić np. na Opole czy Rybnik, żeby dotrzeć tam najkrótszą trasą, a nie nadkładać kilometrów lokalnymi traktami.
W takich sytuacjach trudno nie zadać pytania, po co są tablice ruchu drogowego, nazwy węzłów komunikacyjnych itd., skoro nieraz utrudniają one życie szoferom. Podobnie może być w przypadku zjazdów z budowanej A1, bo jeśli ten świerklański będzie nazywał się Wodzisław lub, co gorsza, Świerklany, a mszański Jastrzębie lub Mszana (przy drugich mianach obstają wójtowie), kierowcy z odległych stron muszą nastawić się na kłopoty. W dodatku będą jeszcze węzły bełkowski i rowniański. Nie wiem, jakie one wszystkie powinny mieć nazwy, ale moim zdaniem w każdej należałoby najpierw umieścić słowo Rybnik. W końcu idzie o czwartej wielkości aglomerację na Górnym Śląsku, więc większość rodaków potrafi ją umiejscowić.
Aspiracje nie mają tu nic do rzeczy. Warto zresztą pamiętać, że żonglowanie nimi miewa żałosne skutki. Spójrzmy np. na nazwę organizacji, która, nie chcąc wpędzać nikogo w kompleksy, ochrzciła się karkołomnie Związkiem Gmin i Powiatów Subregionu Zachodniego Województwa Śląskiego. Mało kto wie, o co tu chodzi, a wszyscy i tak nazywają region rybnickim. O ile jednak w nazwie związku można jeszcze pozwolić sobie na ekstrawagancje, nie wyrządzając większej szkody, o tyle na drodze już nie, bo nie jest to miejsce do godzenia ambicji.
Komentarze