Wysokie loty

W minioną niedzielę w jednej z żorskich parafii proboszcz powiedział do swoich owieczek, że jedyne dobre wieści, jakie są do przekazania w tym kraju targanym aferami politycznymi i korupcją, to sukcesy Adama Małysza. Po tak długim weekendzie z naszym mistrzem w roli głównej trudno być oryginalnym i nie zachwycać się jego ostatnimi dokonaniami. Dawno już nie przeżywaliśmy takich emocji, radości i wzruszeń. Gdy po ostatnim zwycięskim skoku w niedzielę wzruszenie nie pozwalało mu mówić, chyba większość Polaków też miała łzy w oczach. Na ten fantastyczny scenariusz końcówki sezonu skoków złożyło się wiele czynników. Jednym z nich było awaryjne lądowanie Małysza w czasie konkursu w Oslo. Cudem uniknął tam upadku i po podniebnych ewolucjach zdołał wylądować, tyle że blisko i musiał oddać Jacobsenowi odebrany mu dzień wcześniej plastron lidera Pucharu Świata. Nagle okazało się, że nawet Małyszowi wiatr może pokrzyżować szyki i zmusić do wylądowania poza pierwszą trzydziestką. Od tamtego konkursu niczego już nie byliśmy tak pewni, jak wcześniej. Za każdym razem, gdy wybijał się z progu skoczni, drżeliśmy o niego, martwiąc się, czy zdoła dostatecznie daleko polecieć, a przede wszystkim bezpiecznie wylądować. To pewnie były największe skoki ciśnienia w narodzie. Tym razem to on gonił młodego rywala i po jeszcze jednym nieudanym skoku kryształowa kula mogła pęknąć jak mydlana bańka. Dramaturgii spektaklowi dodawał fakt, że decydujące konkursy rozgrywano na największej skoczni świata i co trzeci zawodnik miał tam niemałe problemy z lądowaniem. O emocje zadbali też rywale Małysza, którzy robili, co mogli, by skakać jak najlepiej. Jego największy rywal, młodziutki Norweg, walczył przecież do samego końca, byśmy na długo zapamiętali ten ich pojedynek. Zapamiętamy... Za sprawą Orła z Wisły wielu Polaków rozkochało się w skokach narciarskich. Ale to też przecież sport z niezwykłą otoczką i naturalnie widowiskowy.
Bogu dziękować, że mamy takiego Małysza. Gdyby nie on, przyszłoby nam pasjonować się tym, co przy butelce markowej wódki nawygadywał były premier Oleksy. Kiedyś mieliśmy tu nad Wisłą państwową firmę fonograficzną Polskie Nagrania. Kto by wtedy pomyślał, że to tak prorocza nazwa. Z polskimi nagraniami zmagamy się od czasu do czasu, ale dostatecznie często, by nie zapomnieć, gdzie żyjemy. Najpierw mieliśmy Rywina i przebój o grupie trzymającej władzę, a potem tercet egzotyczny z Renatą Beger. Teraz głośno o utrzymanym w stylu disco polo longplayu byłego premiera Oleksego, który jest rzekomo dodatkiem specjalnym do telewizyjnego show „Jak oni śpiewają?”. Zaśpiewał jak z nut i zdaniem niektórych był to łabędzi śpiew SLD.
Polscy politycy jednak umieją się znaleźć w każdej sytuacji, nawet wtedy, gdy okaże się, że wywnętrzali się przy wódce nie w biurze kolegi, ale w studiu nagrań. Oleksy zwołał konferencję prasową i wytłumaczył metaforyczne przesłanie swojego przeboju. O tym, że każda władza po jakimś czasie traci kontakt z ludem, wiedzieliśmy od dawna, teraz okazało się, że zaczyna również używać zupełnie innego języka. Mały krętacz to tyle, co wybitny polski polityk itd. Jeszcze trochę i doczekamy się na półkach wydawniczych kolejnego książkowego alfabetu, tym razem Oleksego. Jak to u nas, nic nie jest takie, jakim się wydaje, rozgorzała więc dyskusja, czy upublicznienie spostrzeżeń Oleksego to zręczna odpowiedź rządzących na próbę powrotu Aleksandra K. na scenę polityczną, czy może robota służb specjalnych, mająca poprawić samopoczucie obywateli IV RP, w której wszystko jest uczciwe, piękne, szlachetne i nikt nie myśli o kolesiach.
Czasem odnoszę wrażenie, że po części kochamy Adama Małysza za to, że jest zupełnym przeciwieństwem naszych polityków – skromny, pracowity, prostoduszny, szczery, a przede wszystkim – wysokich lotów.

1

Komentarze

  • zorro Adam M. 03 kwietnia 2007 18:26Nie wiem co ma Małysz do polityki ,ale odpowiedzią na to polityczne bagno jakie obserwujemy rada jest jedna - róbmy swoje.

Dodaj komentarz